Wojna jeszcze bardziej skomplikowała niełatwą pod wieloma względami etycznymi kwestię surogacji. – Kiedy dziecko jest towarem w strefie wojennej, jego los jest jeszcze bardziej niepewny – zwraca uwagę Live Action News.
Ukraina, uznawana za międzynarodowe centrum macierzyństwa zastępczego, jest jednym z niewielu krajów na świecie, które pozwalają obcokrajowcom na zawieranie umów surogacyjnych. Ze względu na wojnę, pary ze Stanów Zjednoczonych, Chin, Niemiec czy Australii drżą zarówno o swoje dzieci w łonach surogatek, jak i o embriony zdeponowane w ukraińskich klinikach. Media podają, że na Ukrainie znajdują się 33 prywatne kliniki macierzyństwa zastępczego i 5 klinik rządowych. Szacuje się, że rocznie rodzi się w nich ok. 2500 dzieci.
Umowy zawierane pomiędzy osobami „zamawiającymi dziecko” a surogatką nakładają na tę ostatnią różne obowiązki i ograniczenia. Od kobiety wymaga się zaprzestania uprawiania niektórych sportów, rezygnacji z niektórych produktów w diecie (np. kawy), a na pewno wielu używek. Alison Motluk, na podstawie doświadczeń z Ameryki Północnej pisze m.in. o zakazie farbowania włosów, używania perfum, korzystania ze stomatologa, a nawet seksu. Rodzice próbują też ograniczyć mobilność kobiety – zawężają obszar, po którym mogą się one swobodnie poruszać, a najczęściej wynajmują im mieszkanie w pobliżu szpitala położniczego. Wiele z tych umów nie uwzględniało wojennych okoliczności, w których surogatki mogą się obawiać, że rodzice noszonych przez nie dzieci mogą się nie wywiązać z zapisów w dokumentach. – Jeżeli w surogacji dziecko pozostaje towarem, za który płacą rodzice, a matka zastępcza staje się środkiem do celu, tym bardziej ma to miejsce obecnie, w czasie wojny – zwraca uwagę Laura Nicole z Live Action.
Dla rodziców zamawiających dziecko w agencji surogacyjnej ważne jest bezpieczeństwo tego dziecka i noszącej je kobiety. Stres zagraża ich zdrowiu i życiu. Wojna w oczywisty sposób te zjawiska nasiliła, a poza tym skomplikowała także pod innymi względami.
Kiedy państwa Zachodu podnosiły alarm, że na Ukrainie może dojść do wojny, odradzały podróże do tego kraju, a nawet wycofywały z niej swoich oficjalnych przedstawicieli, także firmy świadczące usługi z zakresu macierzyństwa zastępczego zaczęły przenosić surogatki do Lwowa i jego okolic, gdzie teoretycznie miało być bezpieczniej. Kobiety w ciąży zostawiały swoje miejsca pracy i rodziny oraz wyjeżdżały na Zachód, by tam oczekiwać porodu. Gdy wojna wybuchła, sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej, bo bezpieczeństwa zaczęto szukać poza granicami Ukrainy. A to z kolei nie tylko rozdziela ukraińskie rodziny, ale także powoduje problemy natury prawnej na linii surogatka – dziecko – rodzice.
Ukraińskie prawo wprowadza w tym zakresie pewne regulacje: rodzice muszą być osobami heteroseksualnymi i pozostawać w małżeństwie, a także mieć „medyczne powody”, by potrzebować macierzyństwa zastępczego. Poza tym ustanowienie prawnego rodzicielstwa dla tych osób nie jest skomplikowane. Sytuacja się zmienia, gdy surogatki przekroczą granicę z Polską, Mołdawią czy Węgrami, gdzie prawo w tym zakresie różni się od ukraińskiego.
Sytuacja surogatek na Ukrainie po raz kolejny wzbudziła liczne kontrowersje i pytania. Niektóre środowiska krytykują zjawisko surogacji, wskazując, że w ten sposób uprzedmiatawia się kobiety, czyniąc z nich „żywe inkubatory”. W ogniu krytyki znaleźli się również rodzice zamawiający dzieci, którzy na szali stawiają bezpieczeństwo ukraińskich kobiet oraz swoje „pieniężne inwestycje”, którymi nazywane są poczęte dzieci…
Jak się okazuje, interesy matki zastępczej i interesy rodziców nie zawsze są zgodne. Wojna jeszcze bardziej skomplikowała niełatwą pod wieloma względami etycznymi kwestię surogacji. – Kiedy dziecko jest towarem w strefie wojennej, jego los jest jeszcze bardziej niepewny – zwraca uwagę Live Action News.