Czy istnieją normy etyki dziennikarskiej odnoszące się do informowania o samobójstwach? Czy możemy je jasno określić? I czy rzeczywiście są one respektowane? Te pytania stają obecnie z całą mocą przed uczestnikami debaty publicznej.
Powody są dla kogoś, kto ją śledzi oczywiste. Polską wstrząsnęło samobójstwo Mikołaja Filiksa i sposób jego relacjonowania przez media; wcześniej pewien znany dziennikarz sportowy zataił informację o tym, że samobójstwo popełnić zamierza jeden ze znanych polskich piłkarzy. Ale rozmawiając o tym temacie nie da się z pewnością pominąć epidemii samobójstw dzieci jaka dotyka nasz kraj. Liczba dzieci podejmujących próby samobójcze z roku na rok rośnie. W roku 2022 było 2031 prób samobójczych małoletnich, z których 150 zakończyło się zgonem, dwa lata wcześniej to były 843 próby samobójcze. I już tylko te dwie dane pokazują, że liczba prób samobójczych wzrosła o ponad 140 procent. O problemie samobójstw i podejścia do nich przez media nie da się rozmawiać, jeśli nie weźmie się pod uwagę także kontekstu społeczno-politycznego w Polsce. Plemienny podział polityczny rozbija w Polsce tkankę społeczną, niszcząc przy okazji nie-tożsamościowe media. Na ten proces nakłada się istnienie i dynamiczny rozwój mediów tożsamościowych, nad którymi nikt nie ma kontroli i nie jest w stanie wyegzekwować jakichkolwiek reguł i zasad etycznych. Dla całej tej sprawy ważne jest także to, że w społeczeństwie realnie zmienia się podejście do eutanazji i samobójstwa.
Wszystkie te zmiany, często negatywne, nie powinny jednak sprawiać, że zapominamy o tym, że zasady i normy etyczne dotyczące informowania o samobójstwach w przestrzeni etyki i prawa istnieją. I są one niezwykle jednoznaczne. Zaczniemy od tych, które można znaleźć w literaturze międzynarodowej. Tam jasno wskazuje się, że nie wolno informować o sprawie:
- W tonie sensacyjnym (nie należy stosować słowa samobójstwo w nagłówku, ani też w tekście wpisywać opisów w rodzaju „niebo ma nowego aniołka”, „RIP Dzieciątko”)
- Stygmatyzować (zakazane powinno być etykietowanie, określania osoby jako „ofiary” czy osoby autystycznej, wskazywanie jej pochodzenia czy wyznania religijnego
- Gloryfikować (samobójstwo nie powinno być przedstawiane jako heroiczny wybór życiowy, ani tym bardziej nie powinno się opisywać metody samobójstwa)
- Nadmiernie informować (gdy szeroko komentuje się przyczyny lub miejsce samobójstwa) (S. Duncan, A. Luce, Using the Responsible Suicide Reporting Model to increase adherence to global media reporting guidelines, Journalism 2022, Vol. 23(5) 1132–1148)
Mamy także polskie, niezwykle istotne wskazówki skierowane do mediów, a związane z informowaniem o samobójstwach, które pochodzą od Grupy ds. mediów przy Zespole roboczym ds. prewencji samobójstw i depresji przy Radzie ds. Zdrowia Publicznego przy Ministerstwie Zdrowia.
I jedne i drugie zasady związane są z odkrytym w 1974 roku przez amerykańskiego socjologa Davida P. Phillipsa „efektem Wertera”. Co z niego wynika? Po nagłośnieniu samobójstwa znanej osoby w mediach, wzrasta liczba prób samobójczych w regionach, w których przypadek tego samobójstwa został nagłośniony. W dalszych badaniach wykazał on również, że istnieje korelacja pomiędzy nagłośnieniem zamachu samobójczego w mediach a liczbą wypadków samochodowych ze skutkiem śmiertelnym. Zdaniem Phillipsa nie była ona dziełem przypadku, lecz świadomym działaniem kierowców, którzy postanowili w ten zakamuflowany sposób odebrać sobie życie.
Zasady postępowania w takich sytuacjach zatem istnieją, a jednak przynajmniej w dwóch sytuacjach kompletnie nie zadziałały. Pierwszą z nich jest historia ujawnienia danych Mikołaja Filiksa, która ostatecznie doprowadziła do jego śmierci, a drugą samobójstwo znanego polskiego piłkarza, o którego planach miał wiedzieć znany dziennikarz sportowy. Miał wiedzieć, ale niewiele zrobił. Dlaczego było to możliwe? Co takiego dzieje się, że w będących punktem wyjścia tego wykładu tekstach to nie zadziałało? Jak się zdaje powodów było kilka.
- Wojna plemion. Żyjemy w Polsce już – by posłużyć się tytułem książki Gertrude Himmelfarb – „jednego państwa dwóch narodów”, a może lepiej powiedzieć dwóch plemion. A jedno z tych samobójstw stało się przedmiotem wojny plemiennej
- Zaczęliśmy się głęboko różnić w kwestii oceny eutanazji, a co za tym idzie samobójstwa, co jest powodem, dla którego nie ma – także wśród dziennikarzy – jasnych reguł, jak traktować samobójstwa osób pełnoletnich, świadomych, które są – ich zdaniem – dobrowolne.
Ten polityczno-plemienny charakter doskonale widać w przypadku historii Mikołaja Filiksa. Od samego początku ta sprawa była i pozostała polityczna. Nic nie wskazuje na to, by istniał interes społeczny w takim opisaniu osoby skrzywdzonej, aby ujawnić w istocie jej dane. Jeśli to zrobiono to jedynie po to, żeby jasne stało się, kto jest skrzywdzonym, a kto jego matką. Nie istniał nawet społeczny interes w jej ujawnieniu. Sprawca został skazany, odsiadywał wyrok, nie stanowił zagrożenia. W tej sprawie też od samego początku równie istotną rolę odgrywały media tradycyjne (Radio Szczecin, Gazeta Polska i Gazeta Polska Codziennie, TVP Info), a po nich wszystkie inne media, które bez większego zastanowienia podawały dane pozwalające zidentyfikować ofiarę, jak i – zupełnie niekontrolowalne i nie poddane jakiejkolwiek moralnej i prawnej rzeczywistości media społecznościowe.
A w tle, poza medialnym światem, rozgrywał się dramat Mikołaja. Nie potrafię go sobie nawet wyobrazić, mimo iż naprawdę wiele rozmawiałem z osobami skrzywdzonymi. Mikołaj zderzył się z medialną maszyną, w przeciwieństwie do większości osób skrzywdzonych, które nie muszą mierzyć się z hejtem milionów bezimiennych internautów; o nikim w mediach nie powiedziano niemal wprost, nikt nie musiał odbierać informacji przez komunikatory, ale też znosić pytań, złośliwości kolegów (koleżanek pewnie rzadziej, ale przecież też) w szkole. Ich rodziców nie oskarżali dziennikarze i politycy, a ich historią nie wycierali sobie gęby komentatorzy.
Efekt? Mikołaj popełnił samobójstwo. Zaszczuty przez media, bezimiennych internautów, bezmyślnych znajomych. I choć to powinno wstrząsnąć, powinno się stać początkiem jakiegoś społecznego katharsis, to nic takiego się nie stało. Kilka godzin po ujawnieniu tej informacji ustalono nową strategię, a później wróciło to, co znaliśmy wcześniej. Oskarżanie wszystkich poza samymi sobą, przekonywanie, że niczego się nie ujawniło, że winni są – a jakże – Donald Tusk, Platforma Obywatelska, a także matka. Mechanizm, nawet jeśli na moment się zaciął (zostało po owym zacięciu kilka wypowiedzianych z zaciśniętym gardłem słów jednego z prowadzących w TVP Info, kilka wpisów twitterowym wyrażających wstrząs), to błyskawicznie wszystko wróciło do normy.
I tym razem nie zabrakło reakcji mediów społecznościowych, dla których – ponownie – jedyną winną okazała się matka. Oskarżeń były tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy. Tego wszystkiego nie robią tylko źli ludzie. Cynicy, macherzy od politycznych emocji są wszędzie, ale to wcale nie oni odgrywają największą rolę w całym tym procesie. Istotniejszą rolę odgrywają ci wszyscy, którzy przesyłają sobie tweety, ujawniają je, wrzucają do siebie, komentują i podkręcają to, co w ogóle nie powinno zostać ujawnione. Odpowiedzialność za to zło jest obecnie rozproszona. Możemy wskazać tych, którzy akcję rozkręcili (ale już o wiele trudniej jest wskazać tych, którzy im ją ujawnili, choćby przekazując informacje tajne), tych, którzy dali jej twarz, pozwolili albo zdecydowali się na to, by ich nazwiska zostały na trwałe skojarzone z tym, co się wydarzyło, ale musimy pamiętać, że tej sprawy by nie było, gdyby nie tysiące innych, bezimiennych, bezmyślnie powtarzających propagandę, nakręcających siebie i innych.
Dlaczego to było możliwe? Bo na wojnie nie ma zasad, polityczny przeciwnik staje się już nie tylko wrogiem, ale zyskuje niemal status demoniczny, można i trzeba go odczłowieczyć, pozbawić godności i uznać za niegodnego ludzkich uczuć. Ten mechanizm działa nie tylko w mediach społecznościowych, ale także w życiu realnym. Rwanda, była Jugosławia, teraz zbrodnie Rosjan na Ukraińcach – to tylko niektóre z przykładów działania tego mechanizmu. Zwykli, normalni ludzie to zrobili. Dobrzy ojcowie, którzy w pewnym momencie ze szczerej wiary w dobro mitu, z politycznych emocji chwycili za maczety, kije i zaczęli zabijać. Wiem, że można zarzucić mi histerię, bo tu przecież nie było maczet, ani kijów. Ale z powodu słów nienawiści zginął chłopiec. I nawet to, nawet jego śmierć, nie jest w stanie ostudzić gorących głów. Nawet w obliczu tego dramatu niektórzy nie są w stanie zamilknąć, pochylić głowę przed cierpieniem bliskich, powstrzymać się od hejtu. Jednej śmierci im za mało?
Czy to może się zmienić? Nic na to nie wskazuje. Procesy, które omówiłem zachodzą coraz szybciej. I nic nie wskazuje na to, by miały spowolnić.